piątek, 4 stycznia 2013

Szczypta historii

"Albertynka - cud dziewczynka" oraz "To nóżka ma - ach, nie, nie nie twa" i inne lekuchne, ulotnie piękne częstochowskimi rymami wersy z libretta Gombrowiczowskiej "Operetki" nie mogą nie zostać na dłużej w uchu kogoś, kto zobaczył mądrą, zmyślną realizację tego tekstu. Mnie się udało kilkakrotnie obejrzeć inscenizację Jerzego Grzegorzewskiego. Ach!

Ale nie o tym tylko miało być.

Miało być o chyba najsłynniejszej Albertynce w dziejach polskich premier "Operetki". Dla przypomnienia: Albertynka to ta, co na końcu chodzi na golasa a wcześniej wcale nie wydaje się taka ważna. Do tego jest młoda i piękna. Wystarczy?

Pierwszą* Albertynką w Polsce, pod Kazimierzem Dejmkiem, była Janina Borońska (obecnie Borońska-Łągwa, od 15 lat niepracująca w zawodzie). Wystąpiła w prapremierowej inscenizacji w Teatrze Nowym w Łodzi (premiera: 13 kwietnia 1975r.) u boku m. in. Mieczysława Voita, Ludwika Benoit czy niesławnej Mirosławy Marcheluk (tak, tak, to ta pani od afery o stołek dyrektora w tymże teatrze sprzed kilku lat). Recenzenci nie są zgodni jednak co do tego, czy Borońska w finale śpiewała nago. Radzą sobie z tym kłopotliwym zadaniem różnie. Niektórzy obchodzą temat chyłkiem-boczkiem. Inni przywołują jednoznacznie nagie ciało. Na horyzoncie majaczy jednoczęściowy kostium, mowa również o bieliźnie albo o tym, że Albertynka nie była całkiem naga ponadto zaraz ją ubrano (!). Ktoś jeszcze precyzuje: mignął na scenie biust - a zaraz potem pojawiła się jakaś okrywająca ciało pelerynka.
Najbliższy prawdy jest chyba recenzent "Sztandaru Młodych, który wspomina o peniuarze. Tak to zostawmy. Peniuar jest Gombrowiczowski.

Co do najsłynniejszej z Albertynek zaś - stała się nią chyba Joanna Pacuła w niezwykle chwalonym i nagradzanym spektaklu z warszawskiego Teatru Dramatycznego (reż. Maciej Prus, prem. 8 maja 1980r.). Notabene: Pacuła była dublowana w tej roli przez Krystynę Wachelko-Zaleską o czym o ile mi wiadomo nie zająknął się ani jeden recenzent.
W obsadzie oprócz Pacuły - wielkie tuzy teatralne: Gustaw Holoubek/Andrzej Żarnecki (Mistrz Fior), Zbigniew Zapasiewicz (Książę Himalaj), Halina Dobrowolska (Księżna Himalaj), Piotr Fronczewski/Marek Kondrat (Hrabia Szarm), Witold Skaruch (Profesor) czy Marek Obertyn (Hrabia Hufnagiel).
Z dzisiejszej perspektywy jest to spektakl legendarny (uwaga, nastąpił sarkazm). Jacek Sieradzki pisze na przykład: "Po Warszawie krążyły wtedy legendy o zasapanych z przejęcia pułkach wojska na widowni Dramatycznego dziarsko znoszących dwugodzinne Gombrowiczowskie wywody w oczekiwaniu na finał, w którym swą myszkę wystawiała na pokaz Joanna Pacuła, później pomniejsza gwiazda Hollywood" (nieszczególnie to smaczne, prawda?). Wtóruje mu Jacek Wakar: "O nagości Joanny Pacuły (...) mówiło się z wypiekami na twarzy. Krąży legenda, że do warszawskiego Teatru Dramatycznego, gdzie grano spektakl, zjeżdżały wycieczki żądnych wrażeń rezerwistów. W końcu bilety były tańsze niż wizyta w klubie go go". Ta sama legenda powraca u Anety Kyzioł: "Duża część widzów na spektakl Macieja Prusa z 1980 r. przychodziła wcale nie po to, by podziwiać wybitne kreacje Gustawa Holoubka czy Zbigniewa Zapasiewicza. Spokojnie przeczekiwali dwie godziny Gombrowiczowskich dywagacji o formie, żeby na końcu odebrać swoją nagrodę - nagą Albertynkę o rewelacyjnych kształtach Joanny Pacuły. Podobno na "Operetkę" w Dramatycznym przychodziły całe oddziały Ludowego Wojska Polskiego w szyku zwartym".
Ciekawa ta legenda. Bardzo, by tak rzec, miejska. Żadnego jej echa jednak znaleźć nie można w recenzjach "z epoki".
Przeciwnie nawet: recenzenci wspominają o uwzniośleniu finałowego aktu - przy jednoczesnym utrzymaniu go w ryzach formy. "Wskrzeszenie czystości, nagości, jej triumf nad maską, pozorem, obłudą Prus rozegrał bardzo ładnie. Przy dźwiękach wzniosłej muzyki wydobywającej napięcie pokazał kwintesencję nagości (Joanna Pacuła). Czyni to subtelnie, bez wulgarności, taniego erotyzmu" pisze Marta Sztokfisz.
Mniej zbornie - ale z sensem pisze w tekście pod znamiennym tytułem "Nagość" Henryk Bieniewski: "(...) spektakl jest ciekawy, grany przez wybitnych aktorów, przesłanie Gombrowicza w sumie dociera do widowni, nie mówiąc już o Albertynce, która zgodnie z wolą autora prezentuje widowni wyśnioną przez siebie nagość. A że jest to nagość estetyczna i bez osłonek, zadowolona publiczność nagradza "Operetkę" rzęsistymi brawami". Fakt, nieco mniej subtelnie też ale za to bez idiotycznych historyjek o Ludowym Wojsku Polskim.
Ładnie podsumowuje rozbierankę Lucjan Kydryński: "Joanna Pacuła (...) z tak uroczą swobodą i naturalnością obnosi w finale swoją - bardzo piękną, nawiasem mówiąc - autentycznie młodą nagość ludzką".
Wreszcie Wojciech Natanson wnikliwie spogląda poza gołe ciało: "Joanna Pacułówna gra Albertynkę, zaznaczając rezolutność i prostotę. Mniej się udały senne wizje, za mało wycieniowane. Końcowe >>wskrzeszenie<< nie jest zasadniczym efektem finału. Bunt przeciw wieżom cywilizacji i stroju jest tu dyskretniejszy i bardziej złożony, jak >>galop<< przemian i niepokój >>resentymentów<<".
Można bez tych wszystkich "myszek" i spoconych kaprali? Można!

Dla tych wszystkich jednak, którzy by tę "myszkę" (nie)szczęsną chcieli sobie przynajmniej wyobrazić - gratka z przepastnych archiwów Instytutu Teatralnego im. Z. Raszewskiego w Warszawie. Autor zdjęcia: Marek Holzman.



Fotka jest najwyraźniej z próby (odzież), widać jednak, że to TA scena. Ale - czy to Pacuła czy Wachelko-Zaleska? Nie poznam.

Co ciekawe i generalnie nas interesujące, już w 1975r. Marta Fik pisała w kontekście łódzkiej inscenizacji, że Dejmek "Albertynkę ubiera na koniec w majtki i jakiś kubraczek. Zapewne ma w tym racje, albowiem nagość w teatrze stała się już dość dawno po prostu strojem tzw. nowoczesności". Drodzy krytycy, drodzy recenzenci, poczytajcie klasyków zanim zaczniecie sarkać.

PS: W trakcie zbierania materiałów do tego wpisu znalazłem wspaniałą historię związaną z pokazem warszawskiej "Operetki" bodajże z 15 maja 1981r. Zajrzyj tutaj i uruchom wyobraźnię.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz